Tak chciałabym być taka jak ona….

Czy zdarzyło Ci się tak pomyśleć? Jeśli nie, to jesteś szczęściarą!

Ja myślałam tak bardzo często! Każda przeczytana książka, w której była wzmianka o fantastycznej kobiecie sprawiała, że pragnęłam nią być. Każda usłyszana konferencja czy przebyte rekolekcje ukazywały mi kogoś, kto wg mnie był „lepszy” i znowu pragnęłam zmiany tej konkretnej rzeczy u siebie.

Kiedy poznawałam prostą dziewczynę z Nazaretu chciałam być, jak ona – cicha, pokorna i ufająca.

Kiedy przyglądałam się św. Matce Teresie z Kalkuty – zawstydzała mnie jej nieustępliwość i oddanie tym najsłabszym więc szukałam, komu w moim otoczeniu lub nawet na misjach mogę pomóc.

Kiedy czytałam o św. Joannie Beretcie Molli czy św. Marii Quatrocchi – moim priorytetem w życiu stawało się oddanie mężowi i dzieciom.

Poznając biblijną Judytę czy Mumtaz Mahal zakocham się w kobiecie silnej, rozsądnej i zmysłowej jednocześnie.

Zdarzyło mi się, że nawet zawodowo szukałam wzoru kobiety, którą mogłabym się stać. Którą mogłabym skopiować…

Ale czy to coś złego inspirować się wspaniałymi kobietami? – zapytasz.

Oczywiście, że nie!

O ile faktycznie się nimi inspirujesz a nie frustrujesz, że nie jesteś taka, jak one. W moim przypadku, po krótszej czy dłuższej chwili ekscytacji przychodziło rozgoryczenie, że ja jednak taka nie jestem.

W końcu przeczytałam zdanie, że kobieta to doskonały, kompletny, gotowy do wprowadzenia w życie projekt. Jednakże jego realizacja zależy od każdej z nas z osobna. Niby nic nadzwyczajnego, ale zdałam sobie sprawę, że próbowałam wejść w czyjeś buty zamiast dopasować wygodne balerinki do siebie:)

A Ty, ile masz tak naprawdę imion? Ile życiorysów, cech, wartości innych kobiet chciałabyś zamknąć w swoim własnym życiu?

Ja kiedyś stanęłam przed lustrem i powiedziałam: część jestem Maria, od dziś chcę być sobą. Daj mi się odkryć!

Ciebie zapraszam do tego samego!